Agata, uczennica klasy 6c, miała niedawno okazję odwiedzić szpital dla koali w Port Macquarie w Australii. To właśnie tam przebywa samiczka LINR Anwen, którą adoptował Samorząd Uczniowski! Agata podzieliła się z nami swoimi wrażeniami z pobytu w Koala Hospital. Przyniosła też kilka zdjęć. A oto jej relacja:
Mój wyjazd do Australii z rodzicami zaplanowany był już prawie od roku. Około dwa miesiące przed wylotem zaczęliśmy szczegółowo planować przebieg naszej podróży po kontynencie wraz z miejscami, które chcielibyśmy zobaczyć. Dla mnie oczywiście najważniejsze były miejsca, w których można było zobaczyć (no i przytulić!) koale, kangury, wombaty oraz inne cudne zwierzaki, których nie można zobaczyć praktycznie nigdzie indziej na świecie.
Ponieważ główny odcinek naszej trasy przebiegał wzdłuż wschodniego wybrzeża Oceanu Spokojnego (od Sydney aż do Port Douglas na północy) i obejmował m.in. miasto Port Macquarie, na naszej liście znalazł się również słynny szpital dla koali. Od razu postanowiliśmy, że adoptujemy któregoś z biedaków, co też uczyniliśmy - mając taką możliwość - bezpośrednio na miejscu w Koala Hospital (adoptowana przez nas koala nazywa się Ocean Summer).
Kiedy na około tydzień przed naszym wylotem przeczytałam w e-dzienniku wiadomość od Pani Ewy Trydeńskiej informującą o adoptowaniu przez naszą szkołę dotkliwie poparzonej w pożarach koali LINR Anwen, od razu pomyślałam sobie, aby wykorzystać tę niesamowitą okazję. Razem z rodzicami postanowiliśmy, że będąc na miejscu, opowiemy pracownikom Koala Hospital o tej adopcji i poprosimy o przekazanie nam jak najwięcej aktualnych informacji dotyczących stanu zdrowia Anwen, którymi mogłabym podzielić się z moją szkołą po naszym powrocie. Miałam również cichą nadzieję na jakieś wspólne zdjęcie z Anwen, choć wiedziałam, że szanse na to są bardzo małe.
Reakcja pracowników Koala Hospital bardzo pozytywnie nas zaskoczyła (w ogóle Australijczycy są bardzo mili i życzliwi). Wejście na zamknięty teren szpitala, gdzie obecnie przebywała Anwen, było co prawda niemożliwe, ale przemiła pani z obsługi wzięła telefon od taty, mówiąc, że poprosi weterynarza zajmującego się leczeniem Anwen o zrobienie kilku fajnych zdjęć dla nas i naszej szkoły. Chwilę później przyszedł do nas ten weterynarz, który zrobił Anwen nie tylko świetne zdjęcia, ale również opowiedział nam, jak przebiega jej leczenie oraz jakie są postępy. Jak się okazało, rany i poparzenia Anwen goją się na szczęście bardzo szybko. Kiedy porównuje się aktualne zdjęcia z tym z ogłoszenia adopcyjnego, widać, że miała już zdjęte bandaże z łapek, a futro w wielu miejscach oraz na uszach już ładnie odrosło.
Ja i moi rodzice byliśmy pełni podziwu dla ludzi, którzy tam pracują, bo wykonują naprawdę niesamowitą pracę!
Przy wejściu umieszczona była też taka duża tablica, na której wypisano imiona wszystkich koali znajdujących się obecnie w szpitalu, z podziałem na stałych oraz przejściowych pacjentów. Były tam daty ich przyjęcia, diagnoza choroby lub urazu oraz ich przyczyny, a także przebieg leczenia. LINR Anwen była na liście przejściowych, co oznaczało, że po udanym zakończeniu leczenia będzie mogła wrócić na wolność :-)))
Zarówno przed wizytą w Koala Hospital, jak i po niej odwiedziliśmy jeszcze wiele innych miejsc z koalami (m.in. słynne Lone Pine Koala Sanctuary, gdzie mogliśmy je nawet potrzymać i poprzytulać), ale chyba żadne nie ujęło nas tak bardzo jak Koala Hospital.